Nasza historia rozpoczyna się po czterech długich latach usilnych i nieprzynoszących efektów starań o potomstwo. Poprzez pierwsze znaki zapytania, badania, pesymistyczne wyniki i przygnębiające myśli, przez szukanie coraz to nowych lekarzy i sposobów, aż do leczenia farmakologicznego. Smutek i żal przeplatał się ze złością i pytaniami do Boga: „Dlaczego my Panie? Dlaczego nas to spotyka?”. Odpowiedzi na te pytania znalazłam po jednej z pieszych pielgrzymek do Częstochowy, po której podjęliśmy decyzję – najważniejszą i najtrafniejszą z wszystkich – adopcja.

Kilka tygodni później zaproponowałam mężowi, abyśmy pojechali do krakowskich ośrodków adopcyjnych i porozmawiali o procedurze adopcji dziecka. Mąż zgodził się na moją propozycję. Wydrukowałam kilka adresów, w drodze wybraliśmy ośrodek na rajskiej i tak zaczęła się nasza droga do raju.

Kilka miesięcy później już składaliśmy wszystkie dokumenty, odbywaliśmy pierwsze rozmowy z psychologami, przygotowywaliśmy się do wielkiej zmiany, która miała nadejść w naszym życiu. Po pewnym czasie odebrałam telefon od pani Małgosi – psycholog – Pani: „Przyjeżdżam zobaczyć, jak żyjecie, gdzie mieszkacie”. Przepełniała nas duża radość, że wreszcie idziemy w dobrym kierunku. Później były już kursy, szkolenia, wykłady, przeplatane z zabawą z dziećmi w Żmiącej.

Kolejnym etapem był czas oczekiwania, przepełniony radością (bo to przecież długo oczekiwana „ciąża”) i jednocześnie przeplatany strachem przed tym, co nieznane. Bardzo baliśmy się czy dzieciątko, które nam się „narodzi” będzie zdrowe, czy nas pokocha, czy będziemy umieli podjąć właściwą decyzję. Nie rozumieliśmy, gdy inni bardziej doświadczeni rodzice zapewniali, że to się po prostu czuje.

Ten moment adopcji nadszedł szybciej, niż się spodziewaliśmy. Pierwsze zdjęcia chłopca budziły w nas mieszane uczucia. Na większości fotografii się uśmiechał i był to piękny widok, ale to tylko zdjęcia. Jednak po wspólnej rozmowie z mężem zdecydowaliśmy, że jedziemy.

Ze stresem na plecach, ale i z ogromną radością pojechaliśmy do Patryka w towarzystwie wspierającej nas Pani Małgosi. Będąc na miejscu, wysiedliśmy z samochodu, a z domu wyszedł śliczny chłopczyk. Trzymał za rączkę swoją opiekunkę i odważnie podszedł do nas, a my do niego. Gdy spotkaliśmy się w połowie drogi bez zastanowienia, odważnie podał nam rączkę i zaczął się z nami bawić. Po kilku minutach spojrzeliśmy na siebie z mężem i już nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Oboje pomyśleliśmy, że to jest nasz Pati i przekonaliśmy się, że to naprawdę się czuje.

Są tysiące dróg, ale tą do naszego synka poznaliśmy z pieszych pielgrzymek, o których wcześniej wspomniałam. W tym samym czasie gdy zapadła u nas decyzja o adopcji, na świat przyszedł Pati w jednym z polskich szpitali. Przez kilka tygodni odwiedzaliśmy Patryka, dzwoniliśmy do niego codziennie i tak staliśmy się mamą i tatą.

Nasza wielka radość jednocześnie oznaczała wielki smutek dla opiekunów Patryka, gdzie przebywał kilkanaście miesięcy. Miał tam zapewnioną wspaniałą opiekę. Przebywał tam jeszcze z dwójką innych starszych od siebie chłopców, którzy bardzo za nim tęsknili. Jednym z nich jest Bartuś – chłopiec z porażeniem mózgowym, od którego bije niesamowite ciepło, a z błękitnych bezbronnych oczek patrzy wielka nadzieja, że on też kiedyś znajdzie dom i kochających rodziców, na których przecież zasługuje każde dziecko.

Przeciętny człowiek przeraża się na samą myśl o adopcji, a co dopiero myśleć o dziecku chorym. To właśnie dlatego Bartuś gotowy już od lat do adopcji, nadal jest sam. Ciocia i wujek to nie mama i tata. Choć dokładają wszelkich starań, by podnieść jakość życia chłopca, ciągle czekają razem z Bartusiem na rodziców, którzy będą mieli tyle odwagi, by przyjechać, zobaczyć go, porozmawiać z nim a może pewnego dnia pokochać i przyjąć. 

Rozumiem strach, a jednak słowa pani Dyrektor: „Nie lękajcie się!” dodawały nam sił. Wiara, że ktoś nad tym czuwa, ta nadzieja, że razem z nami idzie tą ścieżką, dodawała nam sił. Dziś już nie mamy wątpliwości, że przez ten cały jakże ważny dla nas czas, kroczył z nami sam Bóg. Być może za kilka lat znów pójdziemy tą samą drogą, bo to piękna droga, choć ciężka i długa, ale warta odbycia.

Dzisiaj mija kolejny już miesiąc, odkąd Pati jest z nami. Dom tętni życiem i radością, że wreszcie mamy synka, który wywrócił nam ten dom do góry nogami. Codziennie budzi nas słowami: „Ceść mama, ceść tata, Pati juź nie pi”. I tuli nas, krzycząc: „Kocham mama, kocham tata” i my kochamy go z całego serca, codziennie coraz bardziej. Prawdą jest powiedzenie, że strach ma wielkie oczy, ale najgorszy jest wtedy, gdy człowiek właściwie nie wie, czego się boi.

Na zakończenie naszej drogi do raju i naszego szczęścia, pragniemy podziękować Pani Dyrektor, Pani Psycholog i wszystkim pracownikom ze Żmiącej, jak i tym z Rajskiej, a także Pani Magdzie za wyczerpujące porady prawne i zaangażowanie w naszą nietypową sprawę. Wielką wdzięczność czujemy również dla cioci Eli i wujka Henia, którzy wzięli pod swoje skrzydła naszego synka w najtrudniejszym dla niego okresie.

Monika i Kazimierz