Droga do ośrodka w Żmiącej wiedzie pod górę. Dla nas jest to zapowiedź, że od tej pory nie będzie u nas lekko. Początkowo myśleliśmy, że najtrudniejsze jest podjęcie decyzji o chęci adopcji. Cóż, z czasem okazuje się, że to jest akurat najprostsze. Od maja 2011 toczymy walkę z własnymi słabościami, walkę o to, aby stać się lepszymi rodzicami dla naszych dzieci. Formę szkolenia weekendowego (5 kolejnych spotkań przez soboty i niedziele) doceniłam, kiedy się zakończył ten cykl spotkań.

Początkowo podchodziłam do tego z obawą: jak to będzie, czy potrafię się bawić z 4–5 dziećmi na raz, kiedy każde z nich będzie potrzebowało mojej uwagi. Biłam się z myślami czy nie będę tym dzieciom robiła jakiejś nadziei? Zastanawiała mnie też ilość poświęcanego na te spotkania czasu, bo przecież do tej pory w weekend zawsze miałam czas dla siebie, żeby poczytać książkę czy iść na spacer z psami. Pierwsza sobota wszystko obaliła moje wszystkie hipotezy. Uświadomiłam sobie, że dzieci bardzo dużo kształtują we wzajemnych relacjach. 

Ośrodek w Żmiącej ma wypracowane swoje reguły, dzieci są doskonale zorientowane, po co ciocie i wujkowie przyjeżdżają i jak można ich wykorzystać do wspólnych zabaw, spacerów i rozmów. Nawet te najmłodsze szybko się uczą od starszych. Już po pierwszym weekendzie przekonałam się, że zmęczenie przy dzieciach jest bardzo duże, ale potrafi też bardzo pozytywnie doładować. Utwierdziłam się w przekonaniu, że bez problemu poradzę sobie z moim lenistwem.

Żmiącą trzeba poznać, aby móc ją zrozumieć. To jest normalne, ale i wyjątkowe miejsce, dom i jednocześnie nie dom, miejsce pełne miłości z niedosytem prawdziwej rodziny, co jest bardzo ważne w procesie adopcyjnym.

Oto kilka obrazów, które są przed moimi oczami:

OBRAZ 1: Klaudii jest smutno, jest mała i, nie rozumie, dlaczego tata nie przyjechał. Z oczami pełnymi łez idzie do cioci Kasi Mader, która siedzi na jadalni i z kimś rozmawia. Klaudia siada przy niej, ciocia ją przytula, obejmuje, nie przerywa rozmowy. Mała dziewczynka staje się częścią jej, siedzi przytulona, przestaje płakać, za to zaczyna szukać wzrokiem, czym by się mogła zająć, po chwili biegnie na świetlice do pozostałych dzieci. Taka chwila codzienności, gdy dziecko poczuło się ważne wśród dorosłych, ponieważ w każdej chwili może do nich podejść. Dziewczynka ma świadomość tego, że nie przeszkadza, może podzielić się swoim smutkiem i radością. Kilka dni później, ma miejsce podobna sytuacja z nastoletnią Alą, która siada przy cioci i po prostu się przytula, coś szeptają do siebie, Ala znowu się przytula, a po chwili biegnie dalej do swoich spraw.

OBRAZ 2: Spacer z Klaudią, która, ma zły humor i marudzi. Zainteresowałam ją szyszkami w lesie, pokazuję jej i tłumaczę, że spadły z drzewa. Klaudia ma buzie w podkówkę i na końcu nosa łzy, jednak po chwili mówi, że nazbiera szyszek dla cioci Kasi, bo ona ją lubi.

OBRAZ 3: Podczas spotkania rodzin adopcyjnych dostaję pod opiekę rodzeństwo. Zosia to prawdziwa samosia ma zaledwie kilka lat, a już jest bardzo niezależna i uparta. Mam obiekcje czy potrafię się nią dobrze opiekować wśród tylu atrakcji dla dzieci. Dziewczynka szybko mnie uczy, że opieka to nie jest chodzenie i trzymanie dziecka za rękę, dziecko musi mieć też swobodę. Opieka to także świadomość dziecka, że jestem niedaleko, że zawsze może do mnie podbiec, a ja czekam, patrzę i zareaguję. Kacper ma 6 lat, zupełnie poważnie tłumaczę mu, że będę na placu zabaw z Zosią i może teraz pograć w piłkę z chłopakami, ale ma do mnie wrócić za chwilę. Chwilę później podbiega do mnie zdyszany, podaję mu wodę. Pije z roziskrzonymi oczami, po czym pyta, czy może dalej pograć. Odpowiadam, że oczywiście. Wieczorem Zosia przytula się do mnie i mówi: „moja ciocia”, to bardzo wiele znaczy zarówno dla mnie, jak i dla niej. 

OBRAZ 4: Dzieci lubią, jak się pamięta ich imiona. Zresztą kto lubi być mylony? Jednak przy takiej gromadce, to wcale nie jest takie łatwe. Obserwując dzieci, nauczyłam się, jak one sobie z tym radzą. Jeśli dziecko nie pamięta imiona np. mojego męża, to przychodzi do mnie i pyta: a jak twój wujek ma na imię? Szeptam konspiracyjnie na ucho: Paweł. Po czym dziecko biegnie i woła: „wujek Paweł! Zaczęłam robić tak sam, pytam dziecko, które znam z imienia, jak koleżanka czy kolega ma na imię. 

OBRAZ 5: W kuchni w Żmiacej jest duży drewniany stół. Na jego widok przypomina mi się najczęściej wiersz Andrzeja Warzechy „Zamienię…”. Życie przecież najczęściej toczy się przy stołach w kuchni. Przy kuchennym, żmiąckim stole w niedzielne popołudnie siedzi trzech chłopców, czytają książki. W tym czasie panie kucharki przygotowują powoli podwieczorek, a może kolacja?, Na chłopców ciągle zerka ciocia Donata, mówi do Patryka, czytaj powoli i wyraźnie, jednocześnie czochra Krystiana za włosy.

Po odbytym już szkoleniu otrzymaliśmy kwalifikację na rodziców adopcyjnych. Próbowaliśmy nawiązać kontakt z trójką rodzeństwa. Dzieci poznaliśmy w Żmiącej, ale przebywały one w zawodowej rodzinie zastępczej. W trakcie szkoleń chyba nie myśleliśmy o adopcji trójki dzieci i dodatkowo dość dużych dzieci. To doskonały przykład jest działa Żmiąca – daje możliwość obcowania z dzieciakami i poznawania ich. Dzięki tym spotkaniom człowiek dostrzega się coś w tych konkretnych dzieciach. Wtedy nieważny jest wiek czy liczebność rodzeństwa, coś przyciąga do dzieci, to z nimi chce się być, bawić, rozmawiać i przytulać. Uważam, że bardzo słusznie wprowadzono zasadę, aby trakcie szkoleń nie wolno było pytać o dzieci, które mają uregulowaną sytuację prawną, a które są do adopcji. 

Naszym celem podczas szkoleń jest otworzyć się na wszystkie dzieci. Nie można kierować się zasadą, że bawię się tylko z tymi konkretnymi, bo tylko te potencjalnie mogą być przez nas zaadoptowane. Czas szkolenia to czas na przemyślenie wielu spraw, oswajanie się z trudnościami w przyszłości, chęć słuchania i uczenia się. To nie czas na wybór dziecka. Początkowo bardzo silnie działają emocje, pojawiają się euforia i łzy wzruszenia, towarzyszy nam także smutek. Emocje to nie są dobrzy doradcy, przez to należy przejść, oswoić najróżniejsze uczucia. W momencie, kiedy podejmujemy decyzję, że chcemy to konkretne dziecko czy dzieci, nie możemy kierować się chwilą, oprócz serca musimy umieć zaangażować również racjonalne myślenie.

Niestety nie udało się nam nawiązać kontaktu ze wspomnianą trójką dzieci. Rodzeństwo nie chciało adopcji, miało już rodzinę i to w niej chciało pozostać. Wobec czego zrezygnowaliśmy, a to było dla nas bardzo trudne. Odbyliśmy wiele rozmów z moim Mężem, napłynęło do nas wiele wniosków i przemyśleń. 

Teraz gdy minął jakiś czas, bardzo się cieszę, że trafiliśmy do tego właśnie ośrodka adopcyjnego. Podczas prób zbliżenia się do dzieci, cały czas mieliśmy wsparcie wśród pracowników. Telefony, nawet w późnych godzinach wieczornych, czasami tylko po to, aby wysłuchać, jak nam minął dzień z dziećmi. Do tego rozmowy w ośrodku na rajskiej, gdzie nas przyjmowano, rozmawiano i wyjaśniano postawę dzieci. Przez cały czas nie zostaliśmy sami. To my inicjowaliśmy spotkanie, nikt się nam nie narzucał, nie wypytywał, ale nigdy też nie pozostawała bez odzewu nasza propozycja wspólnej rozmowy.

Nasze próby nawiązania kontaktu z dziećmi będącymi w rodzinie zastępczej uzmysłowiły mi także, jak ważne jest przygotowanie psychiki dziecka na cały proces adopcji. Dzieci z rodziny zastępczej nie czuły takiej potrzeby, my cały czas byliśmy wrogami chcącymi ich zabrać z ich domu. W ośrodku w Żmiącej bardzo dużo rozmawia się z dziećmi i to przy wielu okazjach np. oczekując na nabożeństwo w kaplicy, na wspólnych spotkaniach na świetlicy lub w jadalni. Od początku podkreślano, że czas spędzony tutaj, choć tymczasowy, nie jest czasem straconym. Dzieciom tłumaczy się, że nadejdzie taki czas, kiedy wrócą do swoich rodziców, a jeśli to będzie niemożliwe, to trafią do nowej rodziny, gdzie będzie nowa mama i nowy tata.

Ośrodek adopcyjno-opiekuńczy ma dwa ważne zadania, pierwsze to znaleźć jak najlepszych nowych rodziców dla dzieci, a jednocześnie przygotować dzieci na proces adopcji. Jest to trudne dla wszystkich trzech stron zarówno dla dzieci, ośrodka, jak i przyszłych rodziców. Przeprowadzić proces adopcyjny to nie lada wyzwanie. W ośrodku, mimo ogromu ciężkiej pracy, chętnie wraca się myślami do przeżytych tam chwil w trakcie przygotowania się do adopcji. To wielka sztuka. 

My na Rajską trafiliśmy zupełnie przypadkiem, to był pierwszy adres, który znaleźliśmy w internecie. Zadzwoniliśmy i umówiliśmy się na pierwsze spotkanie. Mam nieodparte wrażenie, że od tej pory los prowadzi nas drogą pod górkę, ale cały czas ku temu, aby zostać dobrymi rodzicami dla naszych przyszłych dzieci. Kierunkowskazy i znaki ostrzegawcze na tej drodze rozmieszcza jak najdokładniej właśnie Rajska.

Katarzyna