W tym codziennym życiu meritum naszego szczęścia, dumy i poczucia spełnienia stanowią nasze dzieci. Adoptowane dzieci. Każdego dnia bez wyjątku doświadczamy tego, jak wielką sprawą jest bycie rodzicami. Codziennie stajemy przed nowymi wyzwaniami. Wykonujemy setki rutynowych czynności związanych z naszym rodzicielstwem. Powtarzane zajęcia, czasem żmudne i nierzadko trudne, stanowią drogę wychowania i dorastania naszych dzieci.
Jesteśmy szczęśliwymi rodzicami trojga nastolatków i siedmioletniego Beniaminka – dlatego można powiedzieć, że przeszliśmy już dość długą drogę. Czasem odnosimy jednak wrażenie, jakbyśmy tę drogę dopiero zaczynali. Nasze najmłodsze dziecko staramy się wychowywać mądrze, choć syn zdecydowanie lubi zaskakiwać. Mogłoby się wydawać, że przy czwartym dziecku już wszystko wiadomo, a tu nieprawda. Nic nie jest pewne. Wszystkiego trzeba się uczyć od nowa.
Każdy etap życia dziecka stanowi nowe wyzwanie. Dzieci rosną, a my ciągle dorastamy do naszych dzieci, musimy stawać na palcach, a niekiedy i na głowie, aby dać radę. Od rodzicielstwa nie można wziąć dnia wolnego. Kiedy są maleńkie, poświęcamy im dużo uwagi, a do tego potrzebujemy sił fizycznych. U nas troje dzieci pojawiło się w ciągu czterech lat. Jak chyba wszyscy młodzi rodzice, marzyliśmy o tym, by przespać całą noc i spokojnie wypić kawę.
Naszym największym pragnieniem było, aby kiedyś wszyscy razem zasnęli o tej samej porze. W tych słodko-gorzkich wspomnieniach wśród kaszek, kolek, pampersów, stosów prania i zabawek nie mogliśmy wyjść z podziwu, jak cudowne jest każde z nich.
Okres przedszkolny to nawiązywanie relacji z innymi dziećmi, pojawiają się pierwsze przyjaźnie i pierwsze poczucie odrzucenia, szukanie dróg porozumienia oraz wypracowywanie ścieżek znajomości. Dzieci adoptowane są szczególnie wrażliwe na poczucie odrzucenia i dlatego wymagają ogromnego wsparcia. Często niełatwo im zaadaptować się w nowym środowisku. Już na etapie przedszkola nierzadko borykają się z zaniżonym poczuciem własnej wartości, którego nie potrafią zwerbalizować, ale które stale im doskwiera.
W tym momencie wkraczamy my – rodzice i codziennie udowadniamy swoim dzieciom, że je kochamy, akceptujemy i nie porzucimy. Dajemy im poczucie, bezpieczeństwa. Codziennie walczymy o wspólne chwile, o ten błogosławiony czas, gdy jesteśmy razem. W tym wszystkim uczymy się tracić czas, wyłącznie dla dzieci. Bez pośpiechu, tak aby móc cieszyć się z bezcennej chwili tu i teraz.
Kolejny okres to szkoła, która jest ogromnym wyzwanie dla naszych dzieci. W związku ze swoją przeszłością każde z nich ma różnego rodzaju trudności. Tutaj po raz kolejny pojawiamy się my – rodzice i codziennie głowimy się, jak im pomóc. Radzimy co wybrać, z czego lepiej zrezygnować i przede wszystkim, jak nie dać się zwariować gorączce świata i wyścigowi szczurów, który próbuje nas dogonić.
Dla nas najważniejsze jest, aby zaakceptować dziecko takie, jakim jest, wyzbyć się ambicji i planów, co do jego przyszłości i teraźniejszości. Naszym zadaniem i jednocześnie celem jest wspierać dziecko, stworzyć mu godziwe warunki, aby mogło się jak najlepiej rozwijać i pójść drogą wybraną przez siebie.
Rodzicom adopcyjnym bardzo często mówi się, że „witamina M” jest lekarstwem na wszystko. Mylnie rozumiemy, że jeżeli pokochamy nasze dziecko, to ono zmieni się, zacznie się lepiej rozwijać, deficyty się wyrównają i wszystko będzie pięknie. Jednak nie zawsze tak jest i trzeba o tym pamiętać.
Osobiście jestem przekonana, że „witamina M” jest potrzebna przede wszystkim rodzicom, abyśmy to my każdego dnia kochali nasze pociechy. Mając w sobie miłość, pokażemy, czym naprawdę ona jest, zaakceptujemy wszystkie braki i słabości. W chwilach, kiedy będzie nam naprawdę trudno, musimy pamiętać, że powinniśmy kochać jeszcze bardziej. Wtedy, kiedy dziecko nie chce się uczyć, gdy przeżywa okres buntu, a już, szczególnie gdy słyszymy: „jesteś najgorszą matką na świecie”, a potem czekamy w nocy i drżymy, bo dziecko nie wraca. We wszystkich tych przypadkach musimy pamiętać, że w takiej chwili to dziecko, najbardziej potrzebuje naszej miłości. My także jej potrzebujemy, bo to miłość sprawia, że chce się wracać.
Kiedy patrzymy na piękny krajobraz lub zachód słońca, naturalne jest, że się zachwycamy. Wówczas nie myślimy o tym, że niebo mogłoby być bardziej złote, słońce większe, a góry bardziej strzeliste. Musimy nauczyć się z podobnym zachwytem patrzeć na nasze dzieci.
W miarę dorastania naszych dzieci coraz bardziej mamy poczucie obcowania z tajemnicą.
Z tyłu głowy kołacze nam świadomość tego, że wychowujemy odrębne byty, a nasze gniazdo coraz częściej jest puste. W pełni zdajemy sobie sprawę, że taka jest naturalna kolej rzeczy, dlatego nie walczymy z tym.
Uważamy się za szczęściarzy, bo to my na co dzień kształtujemy i wychowujemy byty wieczne. Niewiele jest na świecie zajęć twórczych, które sięgają tak daleko. W tym wszystkim staramy się pamiętać, że mało kto może kreować takie cuda, jak dzieci.
Robert i Maria